Papieros czy joint?!

 

Niektórzy wciąż zastanawiają się, czy tytoń i alkohol to narkotyki. Naukowcy od dawna nie mają takich wątpliwości. Mało tego - wiele wskazuje na to, że są to jedne z najbardziej niebezpiecznych używek na naszej planecie. Stawia to rządy i cały system w dwuznacznej moralnie pozycji i bardzo niekorzystnym świetle.

Przez stulecia palenie tytoniu było symbolem kultury i dobrego wychowania. Niegdyś ludzie pili i palili bez poczucia winy i krzywdy. Robili to w bankach, kinach, salach szkolnych. Dzisiaj zaszczepiono w nas strach i chęć zmiany, ale wciąż brakuje na to środków i lekarstw. Palacze, w przeciwieństwie do alkoholików i innych uzależnionych, nie mogą liczyć nawet na alternatywne rozwiązania czy tradycyjne detoksy, odwyki i sanatoria. Muszą radzić sobie sami, chociaż okazuje się nagle, że nikotyna uzależnia najbardziej ze wszystkich narkotyków - silniej nawet niż heroina. Dzisiaj chociaż można już pożuć sobie gumę (też z nikotyną) – bo nawet taki niewielki postęp był długo blokowany przez koncerny tytoniowe, starające się nie dopuścić tego produktu na rynek. Skoro istnieje piwo bezalkoholowe czy kawa bezkofeinowa, dlaczego nie możemy doczekać się papierosów bez nikotyny, o mniejszej radioaktywności czy liczbie substancji rakotwórczych, słowem – bezpieczniejszych? Do lat 80. próby zmniejszenia ryzyka były torpedowane, naukowcy tracili prace. Branża tytoniowa jest najmniej uregulowanym przemysłem, pozostającym bez kontroli i odpowiedzialności za sposób powstawania produktu.

Większość palaczy jest zmuszona żyć w niezgodzie z własnym systemem wartości. Ponad 80% palaczy chce rzucić nałóg - ale nie jest to takie proste. Palacze także potrzebują wielu dni w spokoju, żeby dojść do siebie. Bezsenność i zaburzenia psychiczne towarzyszące głodowi narkotyku sprawiły, że dalej mogą go używać piloci, mimo zakazu palenia na pokładzie samolotu. Żaden kierowca nie powinien ryzykować nagłego rzucania nikotyny i wsiadania za kierownicę. Informowanie o szkodliwości palenia bez zapewnienia szerokiej oferty terapii odwykowych, sanatoriów i skutecznych leków zakrawa na okrucieństwo. Naukowcy podejrzewają, że palenie uszkadza neurony, na głodzie nikotyny występują kłopoty z pamięcią, procesami poznawczymi.

Gigantyczne firmy tytoniowe umywają ręce – palacze sami są sobie winni. Twierdzą, że jeśli boją się o zdrowie, powinni rzucić palenie. Pomijają dyskretnym milczeniem fakt, że bez wsparcia udaje się to dla 5% palaczy – tylko co dwudziesta osoba wytrzymuje bez tytoniu dłużej niż rok. Firmy przez dziesięciolecia kłamały, że tytoń nie uzależnia. Jeszcze w latach 80. XX wieku wygrywały na tej podstawie procesy sądowe twierdząc, że palenie to wolny wybór palacza i nie ponoszą za to odpowiedzialności. Dzisiaj pomija się ten fakt w czasie dyskusji, czy palacze nie powinni mieć przypadkiem oddzielnych ubezpieczeń i kas chorych. Niektóre ośrodki  medyczne w Wielkiej Brytanii usuwają palaczy z list oczekujących na zabiegi chirurgiczne – póki nie rzucą palenia. Operacji nie odmawia się tymczasem nawet mordercom. Także w Polsce niektórzy lekarze zastanawiają się nad sensownością niesienia pomocy palaczom. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Adolf Hitler nie palił, nie pił i nie jadł mięsa.

Napis na plakacie organizacji NORML: “Kanabinoidy zabijają komórki raka piersi. Nie uciekajmy przed lekarstwem”.
Jednocześnie ludzie uzależnieni przez system od legalnej trucizny są zaszczuci i obwiniani o trucie innych. W niektórych krajach nie wolno palić już nawet na ulicy, chociaż sensowniej byłoby najpierw uregulować kwestię spalin samochodowych, przynajmniej szkolnych autobusów wożących dzieci.

Jeśli ktoś jest głęboko uzależniony i palił wiele lat, efektem edukacji bywa często tylko poczucie winy, krzywdy i strachu. Nawet chorym na raka zbyt rzadko udaje się zerwać z nałogiem – statystyki są zbyt przerażające, aby je przytaczać. Często stres sprawia, że palimy jeszcze więcej.

Kto przysparza wiedzy, przysparza i cierpień, mówi Biblia. Niewiedza rzadko jednak bywa błogosławieństwem - częściej przekleństwem. W dzisiejszym dzikim kapitalizmie, zwłaszcza na „wolnym rynku” używek, jest raczej jak w parafrazie amerykańskich praw Mirandy: „Wszystko, czego nie wiesz, będzie wykorzystane przeciwko tobie”. Stowarzyszenie Lekarzy Amerykańskich podkreśla, że uświadomione społeczeństwo to najlepszy czynnik zapobiegawczy.

Oto informacje na temat tych dwóch z najpopularniejszych używek ludzkości. Wiele z nich było do niedawna ukrywanych i fałszowanych.

Cel: nie pal!

Albo pal z sensem. Piotr R. Burda  w lekarskim przewodniku „Zatrucia ostre grzybami i roślinami wyższymi”  ostrzega, że tytoń szlachetny (Nicotiana tabacum)  to roślina śmiertelnie trująca i toksyny występują we wszystkich jej częściach. Medycynie znane są przypadki ciężkich zatruć, poronień  i zgonów po omyłkowym zjedzeniu liści tytoniu (np. zamiast sałaty); wypaleniu kilku papierosów jeden po drugim; paleniu po raz pierwszy w życiu oraz  u palaczy, którzy w trakcie kuracji odwykowej połączą różne produkty zawierające nikotynę (np. gumę do żucia, plastry) z zapaleniem papierosa.

Tytoń od samego początku uważany był za sataniczne ziele (pierwsza hiszpańska nazwa to „hierba del diablo”). Dziś wyjątkowo trudno go nie demonizować – oficjalnie uznaje się go za większe zagrożenie dla rodzaju ludzkiego niż bombę atomową. Spróbujmy jednak przyjrzeć się jego tradycyjnemu zastosowaniu przez Indian.

Tytoń używany bywa w trakcie religijnych ceremonii, w celach higienicznych, jak i w lecznictwie przeciw wielu rodzajom chorobotwórczych grzybów oraz pasożytów nieznanych w Europie. Szamani używali go do wchodzenia w trans i świat wizji. Dzięki zatruciu przebywali na granicy świata żywych i umarłych (tytoń zawiera niekiedy składniki halucynogenne). Psychologowie zwracają uwagę na różnicę między halucynacjami (np. alkoholowym delirium), mającymi podłoże osobiste i/lub farmakologiczne, a wizjami, mającymi w wielu tradycyjnych kulturach kontekst społeczny i rytualny (inicjacje religijne, obrzędy wejścia w dorosłość).   Innym znanym zastosowaniem tytoniu jest jego funkcja towarzyska, tworzenie i zacieśnianie społecznych więzów. Paradoksalnie jednak wynalazek gotowych osobistych papierosów przyczynia się dziś raczej do swoistej izolacji palaczy i niewiele ma wspólnego z dzieleniem się fajką pokoju czy skrętem.

Indianie twierdzą, że biały człowiek dopuścił się profanacji ich świętej rośliny. Nie palili oni wcześniej tytoniu w samotności i izolacji ani przy dzieciach. Nigdy nie używano tej silnej trucizny dla czystej przyjemności i zabawy, tylko zawsze w celach religijnych lub wspólnotowych. Ich święta roślina wyjęta ze swojego rytualnego kontekstu zemściła się okrutnie. Alkohol z kolei nie był znany na dużych obszarach Ameryki Północnej i zebrał swoje czarne żniwo. Z pewnością byłoby lepiej, gdyby doszło do koniecznej w wypadku spotkania dwóch kultur wymiany wiedzy – zamiast do prześladowań przyjaznych Indian.

Indianie nad Amazonką znają odmiany tytoniu, które zawierają nawet 18 razy więcej nikotyny niż ten sprzedawany w Europie. Indianom chodzi o jak najszybsze dostarczenie organizmowi jak największych ilości nikotyny, przy jak najmniejszym zanieczyszczeniu przy tym płuc. Fajka nabita takim tytoniem mogłaby zabić nawet doświadczonego europejskiego palacza. Spożywa się też inne niebezpieczne trucizny i tradycyjne leki z nikotyną – sok z tytoniu, napoje i olejki, tabakę. Wiele z tych szamańskich specyfików także mogłoby zabić niedoświadczonego, świeckiego użytkownika tytoniu, lub przynajmniej przyprawić go o przedśmiertne drgawki.

Profanacja na skalę przemysłową

Indiańską świętą roślinę wyrwano z jej rytualnego kontekstu i uczyniono jak najbardziej uzależniają używką. Kosmiczne zyski przesłoniły oczy kapitalistom. Dzisiaj niektóre giganty tytoniowe zarabiają więcej niż średniej wielkości państwo. W XX wieku zmarło 100 mln palaczy, prognozy na obecny mówią o miliardzie potencjalnych ofiar. Naukowcy zgodnym chórem mówią, że jest to wina oszustw i zbrodniczych zaniedbań korporacji. Szefowie amerykańskich firm już na początku lat 50-tych XX wieku wiedzieli, że ich produkt jest rakotwórczy. Doszło do sławnego spotkania dyrektorów w 1953 r., które amerykańskie sądy uznały później za początek spisku. Ustalono wspólną politykę i zawieszenie broni między rywalizującymi wcześniej koncernami. W milionach gazet ukazała się kłamliwa deklaracja, że zdrowie palaczy jest w centrum uwagi producentów papierosów.

Pewna firma tytoniowa wykorzystała w produkcji filtrów azbest utajniając wyniki badań, że przedostaje się do organizmu. W związku z tym odnotowywano wiele rzadkich przypadków raka u palaczy. Firmy tytoniowe przez kilkadziesiąt lat toczyły ukrytą wojnę z lekarzami i naukowcami. Udokumentowała to m. in. specjalna komisja ekspertów,  powołana w 2000 r. przez dyrektorkę Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) dr Gro Harlem Brundtland. W skład tej speckomisji weszli m.in. szefowie wywiadu. Koncerny tytoniowe przez długie lata walczyły z lekarzami poprzez starania o zmniejszenie budżetu WHO, kupowanie badań naukowych oraz podważanie opinii ekspertów.

Admirał Everest Koop, szef amerykańskiej służby zdrowia w latach 1982-1989, opublikował w czasie swojego urzędowania raport stwierdzający, że nikotyna uzależnia podobnie jak heroina czy kokaina. Stwierdził, że nie będzie dyskutować ze „stowarzyszeniami morderców” i nakazał koncernom umieszczenie na opakowaniach papierosów ostrzeżeń. W latach 90. 46 państw złożyło pozew przeciwko wytwórcom tytoniu oskarżając ich o działanie na szkodę zdrowia publicznego. Szefowie siedmiu największych firm zeznali w sądzie, że nikotyna nie uzależnia. Doszło do ugody sądowej, koncerny zgodziły się zapłacić 206 mld dolarów dla rządu USA i nie kierować produktów do młodzieży - ale tylko amerykańskiej młodzieży.

W wielu krajach europejskich pali dzisiaj około połowy młodych ludzi w wieku 16-18 lat. Firmy wkroczyły nawet już na ubogi rynek afrykański, gdzie nie obowiązują surowe zakazy. Uzależnieni biedacy przedkładają papierosy nad zakup jedzenia dla dzieci. Firmy często same organizują nielegalny przemyt swoich własnych produktów. W 2004 r. Philip Morris zapłacił 1 mld dolarów Komisji Europejskiej i obiecał przerwać działalność przemytniczą w Europie. Opłacani są aktorzy i twórcy filmów – na ekranie pali się dzisiaj więcej papierosów niż 50 lat temu. Agresywny marketing, imprezy i reklamy kierowane do młodych to norma. Krajowy Komitet ds. Walki z Nikotynizmem we Francji doprowadził w ciągu 5 lat aż 19 razy do ukarania przez sądy wytwórców tytoniu – można stwierdzić, że są oni recydywistami. Firmy są bardziej skłonne niż kiedyś do ryzykownych posunięć i działania na granicy prawa. Umowy są często zawierane ustnie, dokumenty niszczone mimo zakazu, dostęp do informacji utrudniany. Walka o zyski trwa.

Rząd niewiele robi w sprawie nikotynizmu – czerpie przecież ogromne zyski z akcyzy, a do niedawna w wielu państwach posiadał wręcz monopol na handel tytoniem. Jeszcze w latach 60. sądy uznawały pierwszeństwo finansów państwa nad zdrowiem obywatela, a francuscy ministrowie zdrowia i skarbu wymieniali korespondencję o ukrywanej szkodliwości palenia. Firmy wpływają na polityków, finansują ich partie, zamawiają badania i sondaże, zatrudniają nieetycznych naukowców, prowadzą tajne laboratoria,  organizują pseudo-naukowe sympozja, demonstracje i fałszywe stowarzyszenia palaczy, przekupują media pełne uzależnionych dziennikarzy.

W 1998 roku 50 stanów wytoczyło proces przeciwko siedmiu największym koncernom tytoniowym. Postawiono im zarzut stosowania przy produkcji niedozwolonych środków wywołujących uzależnienie od papierosów. Głównym świadkiem w procesie był Jeffrey Wigand, naukowiec pracujący w dziale badań firmy Brown & Williamson i znający tajemnice przemysłu tytoniowego.  W 1993 roku Wigand stracił pracę, gdyż przeciwstawił się nieetycznym posunięciom  firmy. W wywiadzie przed kamerami telewizji CBS wyznał, że przedstawiciele siedmiu najpotężniejszych amerykańskich koncernów tytoniowych skłamali, zeznając przed kongresem Stanów Zjednoczonych, że palenie tytoniu nie stanowi żadnego zagrożenia dla zdrowia – mimo że był związany na piśmie obietnicą zachowania tajemnicy. Wokół jego osoby rozpętała się istna burza oszczerstw, w wyniku której stracił żonę i rodzinę, grożono mu śmiercią. W wyniku procesu przemysł tytoniowy w USA został zmuszony do zapłacenia gigantycznego odszkodowania w wysokości 246 miliardów dolarów. Sądy w USA orzekły, że wielu z tamtejszych producentów papierosów spiskuje w celu ukrycia informacji o niebezpieczeństwach palenia i możliwości uzależnienia oraz sprzedają produkt, który może wywołać kilkanaście śmiertelnych chorób. Historię procesu z udziałem Wiganda oraz jego kulisy opisuje oparty na faktach film Informator (reż. M. Mann) z Alem Pacino i Russellem Crowe w rolach głównych.

Na świecie pali dość ludzi, aby żadnej ze skazanych firm ta suma nie przyprawiła o nikotynowy ból głowy czy choćby moralnego kaca, nie mówiąc o powolnej i bolesnej śmierci. Przeciwnie, wciąż starają się o nowych, młodych klientów, aby zwiększać zyski ku zadowoleniu akcjonariuszy. Wyroki sądowego nie zmieniły niczego w ich polityce. Na świecie codziennie jest sprzedanych 15 mld papierosów. Zyski tej branży nigdy niebyły większe. Większość spodziewanych ofiar dzisiejszego stanu rzeczy to głównie ludzie młodzi, w biednych krajach.

Preparaty z konopi trafiają do aptek na całym świecie z zachowaniem standardów medycyny XXI wieku i lekarze oraz chorzy pokładają w nich wielką nadzieję. Ostatnie próby wykorzystania nikotyny w europejskim lecznictwie zostały już dawno temu zarzucone. Kiedyś pewien szarlatan wdmuchiwał nieboszczykom w odbyt dym tytoniowy z nadzieją, że to ich ożywi (co nadaje nowy sens hasłu „papierosy są do dupy”). Pokazuje to różnicę między tymi roślinami. Dawny minister zdrowia w USA Everest Koop zauważył, że to radioaktywność dymu tytoniowego prawdopodobnie wywołuje raka. Niektóre cząstki radioaktywne zostają w płucach na wiele lat. W historii nie stwierdzono nigdy śmiertelnych zatruć ani przypadków raka, które można by przypisać konopiom.

 

Marihuana RSS Feed